Oglądałam go w pociągu, co jakieś 20 minut sprawdzałam ile do końca, w połowie stopnęłam
aby się zdrzemnąć. Film mało wciągający, typowy wyciskacz łez (trochę płakałam, dobrze, że
byłam sama w przedziale ;D), chociaż na początku miny uśmiechniętego do bólu Robina
Williamsa i pokazywanie sielankowego życia idealnej rodziny nie wciągały w historię aż tak jak
powinny.
Jedynym dobrym motywem tego filmu jest pokazanie relacji między parą i całej tragedii
rodzinnej w dość poruszający sposób. Bardzo poruszająca rozmowa przed ośrodkiem i w
Piekle.
Sama akcja jednak filmu jest nadzwyczajnie... żadna. Z jednej strony do każdego miejsca
dostajemy się zamykając oczy, z drugiej do piekła musi zaprowadzić nas przewodnik. W ani
jednym momencie filmu nie ma tak punktu kulminacyjnego czy rozwinięcia akcji, co bardzo mu
szkodzi bo mimo wszystko to nie tylko melodramat ale też pewien fantastyczny świat i wymaga
się od niego wciągającego rozwoju wydarzeń.
Odniosłam wrażenie, jakby w połowie filmu scenarzystom zabrakło pomysłu jak to wszystko
posklejać. W końcówce zabrakło mi odrobiny goryczy lub poświęcenia. Magiczne hasła: nie
poddawaj się i miłość przezwycięża wszystko - szlachetnie ale sztampowo i nudno.
Efekty specjalne w wersji "farbowej" były w moim odczuciu dość tandetne i nie najlepiej
przygotowane. Za to widoki po zmianie miejsca były przepiękne, tak jak ciągły motyw drzew o
pięknym, niebieskim kolorze kwiatów.
Oceniłam na 7/10, bo w gruncie rzeczy to dobry film